Query error chojnow.pl - A w górach... Część 4
Chojnow.pl
Zapoznaj się z naszą Polityką prywatności
facebook twitter YT IG
Logowanie Rejestracja
REKLAMUJ SIĘ NA CHOJNOW.PL SPRAWDŹ NASZĄ OFERTĘ BANERÓW I ARTYKUŁÓW SPONSOROWANYCH

A w górach... Część 4

Autor Jerzy Kucharski
Data utworzenia: 30 październik 2013, 12:40 Wszystkich komentarzy: 6


A w górach... Część 4

Dałem ciała. Dobrze, że rozpocząłem sezon grzewczy i mam popiołu pod dostatkiem. Przepraszam. Trudno mi rozpoznać sylwetkę osoby na końcu grupy. To kobieta. Czapka mnie zmyliła. Pani nie nosi czapki? Pcham się na torfowisko choć jestem w kotle. Poza tym diabllo to widzę, bo Diabllo insynuuje jakiś literacki flirt. Flirt?

Zgadzam się w kwestii marudzenia na trasie. Marudy marudzą i idą. Idą i marudzą. Wrzodowcy pękają i jest z nimi problem. To ci nabici. Spadochroniarze wyruszają po obiedzie. Przeważnie parami. Ich znakiem rozpoznawczym jest parasol. Tych właściwych poznaje się od razu. Mają to coś? Wygląd, chód i to coś. A co? No, to coś. Kiedyś to wytłumaczę.

Grupa się powiększyła. Wiem. Wiem również, że czytają nas.

Problem mam z EB. Chyba to facet, choć odmienna płeć też lubi piwo. Problemu piwnego nie ma z tymi, którzy kończyli kierunki zaczynając się na literę ,,G”. Geografowie, geolodzy no i geomorfolodzy.

EB. Obiecałem i dotrzymuje słowa. To jedna z uczestniczek naszych wypraw. EB może wie lub nie wie, że EB było swego czasu najbardziej popularnym piwem w Karkonoszach. Potem doszło do abordażu Bosman, a dzisiaj króluje Żywiec. Piwo towarzyszyło początkom turystyki. Piwo było, jest i będzie.

To nie reklama piwa. Czy zachęcam do picia? Nie. Do abstynencji? Też nie. Mogę zachęcać do rozsądku, gdyż każdy zrobi co będzie chciał.

Przez dwadzieścia lat moich wędrówek musiałem być abstynentem. A uczestnicy wycieczek? Policjantem nie byłem. Pierwsza noc była ich, druga moja. Mogłem wówczas spać spokojnie. Co robiłem? Pokazywałem im uroki gór i przecierałem szlak od Kochanówki pod Łabski. Liczyrzepa kiedyś powiedział, że wczesną zimą to szlak dla Wariatów i Kucharskiego. Ponoć w jego skali szaleństwa Wariaci byli po mnie.

Ciężkie warunki, kopny, głęboki śnieg do pewnej części ciała, z której wyrastają nogi i cudowna przemiana. Nie zdajecie sobie sprawy jak to działało. Zmęczenie otwiera ludzi do ludzi. Podana dłoń, słowo pocieszenia, klepnięcie w plecy, zamarznięta ostatnia kanapka i łyk ciepłej herbaty, to magia. Dziewczyny zaczynają inaczej spostrzegać otoczenie. Najszybciej pękali ci z wrzodami pod pachami. Najbardziej odpornymi na trudy wędrówki okazywali się ci niepozorni. Zaskoczę was. To oni wodzili prym wśród dziewczyn. Potem długie wieczorne rozmowy i w jednym przypadku zostałem nawet świadkiem na ich ślubie. Czekałem pięć lat i się doczekałem. Miejsce akcji to plebania w Roztoce, gdzieś w Kotlinie Kłodzkiej. On nie Romeo, ona nie Julka. Ona z „A”, a on z ,,B”. Fantastyczny materiał na etiudę filmową. Kancelaria proboszcza, biurko. Ja w roli ojca Laurentego. Jam ich zaślubił, a dniem ich tajnego połączenia był ów dzień jak obudziliśmy się po przeciwnych stronach biurka. Zali czujecie coś do siebie, bo widzę w waszych to oczętach. Mam ci tu pieczątkę na zapowiedzi. Jest i pergamin, czytaj papieru kartka. Przywalę i połączę was na zawsze. To powiedziawszy przywaliłem i tak przypieczętowałem to co trwa do dnia dzisiejszego.

Dzisiaj, w chorych czasach, oskarżony zostałbym o wszystko, tylko nie o zdrowy rozsądek. Często zastanawiam się, że coraz trudniej rozróżniamy ziarno od plew, rozsądek od głupoty, a wychowanie pozostawiany monitorowi komputera.

A co z piwem? Nigdy przed wędrówką. Alkohol nigdy nie pomaga w trudnych warunkach. Odwrotnie, odbiera nam szansę przeżycia. Przesadzam? Nie sprawdzajcie. Lepsza jest czekolada. Zatwardzenie można przeżyć. Poza tym czekolada to zastrzyk energii, który nie odbiera nam szansy doczekania się pomocy.

Tak na koniec. Zrobicie jak chcecie. Osobiście byłem zwolennikiem zasady 3Z (ZGŁODNIEĆ, ZMARZNĄĆ, ZMOKNĄĆ). Dlatego w plecaku zawsze była czapka, jakaś konserwa, nadgryziona czekolada i coś od wiatru oraz deszczu.

Rozpisałem się. Przepraszam i wracam na trasę.

A! Jesteśmy w Samotni. Wiecie, że nasze grono się poszerza. Wiem, że mówiłem już o tym. Wędruje mi po głowie taki pomysł. Nie teraz. Chyba będzie to w maju. Będę chciał zaproponować WAM wspólną wędrówkę. Dzień, godzina, trasa i miejsce spotkania. Kto się zjawi? Stąd mogę wiedzieć. Wiem, że ja będę i ruszę na trasę.

Najstarsze wzmianki o miejscu, w którym się znajdujemy pochodzą z 1670 roku. Istniała tu wówczas buda, w której mieszkał strażnik jeziora. Jego zadaniem było dbanie o hodowlę pstrąga w dobrach hrabiego Schaffgotscha.

Docierali tu też Polacy. Pierwszy polski opis tych miejsc zawdzięczamy stolnikowi żmudzkiemu Teodorowi Bilewiczowi. Tu najprawdopodobniej zapoczątkowana została jedna z największych atrakcji Karkonoszy, jaką były zjazdy na rogatych saniach. Nie tu, tylko w innym miejscu w Karkonoszach zrodził się pomysł zjazdu na foliobobach. Na Szrenicy. Folioboby były wykonane z worków foliowych po nawozach. Najbardziej wytrzymałe. Wypełnialiśmy je śniegiem, którego było w brud. Potem wiązało się wylot worka, pośladkami formowało się siedlisko i jazda. Dobry foliobob rozwijał prędkość do 60 km/godz. Wymarzony sposób poruszania się oblodzonymi szlakami, zwłaszcza przy zejściu.

Wracając do rogatych sań. Chyba nie zdajecie sobie sprawy z tego, że w Karkonoszach istniał naturalny tor saneczkowy o długości 8 km. Początek jego był przy schronisku Petrovka. Stamtąd zjeżdżano do Jagníątkowa, z możliwością zjazdu aż do Sobieszowa. Kiedyś drwal z takimi saniami spadł do Wąwozu Kamieńczyka. Przeżył.

Tu natomiast doktor Linder z Jeleniej Góry, w lutym 1737 roku, dotarł z osobami mu towarzyszącymi i następnego dnia zjechał na rogatych saniach.

Pod koniec XIX wieku, zaczęto budować nowe schronisko o konstrukcji drewniano-murowanej. Budowa postępowała bardzo wolno. W 1891 roku niedokończone schronisko nabył Richter z Miłkowa. To właśnie on nadbudował tak bardzo charakterystyczną dzwonniczkę na dachu. Również on był fundatorem drogi łączącej schronisko z drogą jezdną na Złotówkę.

Po I wojnie światowej, w 1918 roku, Samotnię nabył właściciel Strzechy Akademickiej. W późniejszych latach schronisko było przebudowywane i modernizowane.

Dzisiejsza Samotnia to perełka wśród karkonoskich schronisk i zabytek.Wierzycie, że schroniska mają swoje dusze? Zdarzają się i bezduszne schroniska. Duszą każdego schroniska jest zawsze człowiek. W przypadku. Samotni są ci, którzy kontynuują to, co zapoczątkował w 1967 roku Pan Waldemar Siemaszko. Często twierdzi się, że nie ma ludzi niezastąpionych. Może i nie ma. Nie ma Jurka Frontczaka w ,,Wojtku” i mnie nie ma. Czegoś lub kogoś brakuje. Nie ma Pani Basi Kłopotowskiej na Szrenicy i nic mnie tam nie ciągnie. Jest Pani Ewa i fajnie, gdyż tworząc swoją historię schroniska kontynuuje to co zapoczątkowała Pani Basia.

Jak rozpoznać schronisko bez duszy? Czujemy się zagubieni i obco.

Czy jesteśmy zagubieni? Nie. To Mały Staw. Jesteśmy na wysokości 1183 m n.p.m. powierzchnia stawu jest nieduża, to zaledwie 2,89 ha. W najdłuższym miejscu mamy zaledwie 253 m. W najwęższym tylko 179 m. Głębokość też nie jest rewelacyjna, bo to tylko 7,3 m. Wielki Staw jest głębszy i ma 24,4 m głębokości. Niemniej jednak prawie dwustumetrowa ściana karu polodowcowego robi swoje.

W Małym Stawie zachował się relikt minionej epoki lodowcowej. Potwór? Nie potwór, tylko ślimak wirek słodkowodny – Otomesostoma auditivum. Dlatego proszę nie moczyć tu nóg.

Nadal będziemy wędrować niebieskim szlakiem. Zostawiamy za sobą Samotnię i przechodzimy przez pierwszy most nad Łomnicą. Tak, ten ciurek to Łomnica. Za mostkiem droga będzie trochę nierówna. Trzeba uważać.

W tym miejscu Łomnica przecina morenę recesyjną, która zamyka misę stawu. Za dużo? Dobrze. Będziemy wędrować dalej, a ja postaram się to rozwikłać.

Kocioł, kar, cyrk polodowcowy. Z tymi określeniami spotkacie się w literaturze opisującej to, gdzie się obecnie znajdujemy. Zazwyczaj trzy skalne ściany i wylot. W Wielkim Kotle Małego Stawu dominuje ściana zachodnia. To u podnóża tej ściany biegnie niebieski szlak, trasa naszej wędrówki. Dlaczego tu powstał lodowiec? Zimno, śnieg i ukształtowanie terenu. Ten ostatni element lodowcowej układanki wiąże się z okresem poprzedzającym zlodowacenie Karkonoszy. Mamy trzeciorzęd. Płyta Afryki napiera na Europę. Alpy wyciskane są z geosynkliny Tetydy. Powstające naprężenia kumulują się w starych, sztywnych skałach budujących Prasudety. No i stało się to, co miało się stać. Sudety popękały, a skały uległy wypiętrzeniu wzdłuż linii uskoków. W innych miejscach potężne fragmenty się zapadły. Jadąc z Legnicy do Ząbkowic Śląskich, przez Dzierżoniów, możemy podziwiać to pęknięcie, gdyż droga biegnie równolegle do uskoku brzeżnego Sudetów. Dlaczego wspomniałem Dzierżoniów. Tu różnica wysokości dochodzi do ponad 600 metrów i uskok jest najbardziej widoczny. Przez dwadzieścia lat podziwiałem to codziennie.

Odmłodzenie Sudetów sprawiło wzmożenie erozji rzek tu płynących, gdyż zwiększyły się spadki terenu. Większy kąt nachylenia, to i większe efekty erozji. Na uskokach powstały liczne wodospady. Doliny rzeczne stawały się coraz głębsze. Wzmogła się tez erozja wsteczna. Gdzieś tu Prałomnica miała swój lej źródłowy. Liczne dopływy, rozchodzące się wachlarzowato łączyły się na dnie leja w jedną strugę. To ów lej stal się formą terenu, która zainicjowała powstanie początkowo kotła niwalnego, a następnie kotła lodowcowego.

Dzisiaj lodowca nie ma, ale jest nadal Łomnica. Wypływa ona z Małego Stawu po pokonaniu wału moreny recesyjnej. Moreny recesyjne widać najlepiej w Dużym Kotle Śnieżnych Kotłów. Morenę buduje materiał powstały dzięki niszczącej działalności lodowca. Proces niszczenia podłoża przez lodowiec to egzaracja. Ważnym elementem tego procesu jest niszczące oddziaływanie lodu. Z jednej strony potrafi rozsadzać skały, to zamarzająca woda, a z drugiej trzeć o podłoże. W tym drugim przypadku niszczeniu podłoża dopomagają wtopione w lód głazy. Można to porównać do tarczy diamentowej. Wiadomo, że nie z diamentu, tylko z diamencikami. Dodamy obroty i tarcza tnie najtwardsze skały. Tu nie ma obrotów. Tu jest powolny ruch i potężny nacisk lodu. Dodamy czas i mamy doliny lodowcowe, które możemy podziwiać po stopnieniu lodu.

Gdy lód się topi, to pozostawia to co znajduje się w nim. Większe, mniejsze bloki skalne i starty drobny materiał. To jest właśnie morena.

Czasami jęzor się zatrzymuje choć jest cały czas w ruchu. Nie może przesunąć się do przodu, bo topnieje. Przypomina to taśmociąg. Niby w ruch, a jednak w miejscu. Na końcu taśmociągu tworzy się kupka z transportowanego materiału. W przypadku jęzora lodowca jest podobnie. Lód przemieszcza się wraz z materiałem z niszczenia ścian i podłoża kotła. Następnie lód się topi a materiał wleczony wytapia. Im dłużej trwa taka sytuacja, tym morena recesyjna jest większa.

To dzięki morenom recesyjnym możemy dowiedzieć się o przebiegu zmian klimatycznych oraz deglacjacji sudeckich lodowców.

O! Domek Myśliwski. Gdzie? Tu, po prawej stronie. Nazwa jego nawiązuje do funkcji jaka pełnił ten obiekt przed wojną. Był to domek myśliwski wybudowany w 1924 r. przez hrabiego Schaffgotscha. Przed wojną inaczej się nazywał, a mianowicie: St. Leonard Am Kleine Teich. Święty Leonard nad Małym Stawem. Kiedyś mieli głowę do nazw.

W 1963 roku dawny domek stał się pierwszym studenckim schroniskiem. Stało się to w okresie, gdy prezesem Akademickiego Klubu Turystycznego był Pan Janusz Czerwiński.

Pan Janusz. Czy znam go? Skłamałby mówiąc, że tylko go znam, gdyż znam go dobrze. To mój opiekun pracy magisterskiej. Potem jeszcze studia podyplomowe.

Może również znacie Pana Janusza. Niektórzy z was czytali jego przewodniki. Natomiast ja mogłem go poznać jako gawędziarza. Studenci geografii najszybciej kończą rok akademicki, a potem rozpoczynają zajęcia terenowe. Długie wieczory w zapyziałym hotelu, gdzieś w Sudetach i gawędy Pana Janusza. Fantastycznie plątał i przeplatał historię z geografią, geologię z krajobrazami, anegdoty z faktami, ludzi z ich ..., lub ich wrzucał do tego tygla. Opowiadając zawsze się uśmiechał. No i ten głos spokojno-ironiczno-uszczypliwy. Nigdy o nikim nie mówił źle i wyszukiwał zabawne sytuacje w poważnych sprawach. Cały Pan Janusz.

Wyobraźcie sobie gabinet. Szafy, biurka, książki, pomoce naukowe i kość wieloryba. Była taka kość, kręg kręgosłupa. Wchodzi student Kucharski i oznajmia dr Czerwińskiemu, że jest jego opiekunem pracy. Wiem. Nie! To nie Czerwiński. Naprawdę? To dobrze, bardzo mi miło. No i ten ciepły uśmiech.

Jeśli chcecie czegoś mi zazdrościć, to nauczycieli. Miałem takich, którzy nie przeżyliby nawet sekundy, gdybym spotkał złotą rybkę. To margines, który delikatnie wymazałem z pamięci. Pozostali budowali młodego Kucharskiego. Każdy coś dorzucał. Potem ponad dwadzieścia lat pracy z dzieciakami. Oni dokończyli dzieła.

Tak wiem. Jeszcze ostatnie zdanie. Wiecie, że stworzyłem nową naukę. Zaraz większość z was wybuchnie śmiechem. Najgłośniej Pani Maruda. Pani Wiktoryno! Pani też może się śmiać. PIERDOŁOLOGIA. Najbardziej terapeutyczna dziedzina nauki. Sympatyczny wieczór, mila atmosfera i rozmowy o niczym. Nie. O pierdołach. I co?! Czujemy się fantastycznie, chce się żyć. Tak terapeutycznie działają pierdoły. Kiedyś nawet zaproponowałem to zamiast godziny wychowawczej.

O doszliśmy do drogi na Śnieżkę. Zgadzam się, że może być to również droga ze Śnieżki. Jak zwał, tak zwał. Za nami mostek, my w lewo i niebawem Stara Polana. Tam się zatrzymamy.

Czy flirtować będzie można? Góry to jeden wielki flirt. Zwróciliście uwagę jak łatwo nawiązuje się tu znajomości. Wystarczy pozdrowić.


PS. Dzisiaj surowy tekst, bo góry przegrały z szarą rzeczywistością. Wiem, że mam wielu czytelników i dlatego też zwracam się do was o pomoc. Moi uczniowie robią wielkie oczy. Czasami trzeba też nagiąć kark i prosić. Szukam domu dla czterech psiaków. Opiekuję się nimi od wielu lat. Ich domem stało się składowisko odpadów i okolica. Jeszcze przez miesiąc będę mógł się nimi opiekować. Od grudnia nie będę miał prawa wstępu na składowisko. Nie wiem kto tam będzie pracował. Będąc kierownikiem, następnie pracownikiem, mogłem je dokarmiać i o nie dbać. Zołza i Ptyśka, to suki. Jedna i druga jest wysterylizowana i zaszczepiona. Cykor i Kołtunek, to psy z aktualnymi szczepieniami. Zołza wyrzucona ze śmieciami. Ptyśka pozostawiona na krzyżówce w Białej. Cykor i Kołtunek zjawiły się na składowisku trzy lata temu, gdy śnieg zasypał im wejście do ich lisiej nory.

Co mogę zrobić więcej? Mogę i zrobię. Dzisiaj proszę o pomoc.


Jerzy Kucharski



Cykor



Ptyśka



Kołtun



Zołza




Komentarze

Kiedy wycieczka? Prosze mnie wpisac na pierwszym miejscu, mam nadziej ze nikt mnie nie ubiegl. Ach, znow bede mogl powiedziec "obecny" po odczytaniu mojego nazwiska :) Chociaz nie, chce miec numer 14 tak jak w dzienniku gdy mnie Pan, Panie Jurku uczyl.
zgłoś komentarz
Chciałam napisać coś kontrowersyjnego. Straciłam 20 lat. Może te „marudery”, co zostają z tyłu wcale nie są „maruderami”, tylko ich wydolność nie pozwala im pędzić po górach w tempie, jakie Pan narzuca – narzucał (wspominam). Kocham góry teraz, wtedy nienawidziłam. Jak można rozkoszować się pięknem gór goniąc grupę, mając zadyszkę, serce trzepiące się jak ptak w klatce , będąc śmiertelnie zmęczonym, „upoconym” i jeszcze być obiektem drwin tych, którzy pędzą do przodu i są ulubieńcami „przewodnika”? Może warto się pochylić nad słabeuszami, którzy bardzo chcą, ale nie mogą dogonić grupy? To tyle (aż tyle) złych wspomnień, bo przez nie straciłam te 20 lat. Teraz chodzę po górach, (były konsultacje lekarskie, leki, stopniowanie wysiłku), jestem zachwycona, zauroczona, zakochana.
zgłoś komentarz
Te miejsca, o których Pan pisze już znam i czytam o nich z wielkim rozrzewnieniem, zachwycam się i przypominam raz jeszcze. Pochwale się, że mój ostatni wyczyn (bo dla mnie to wyczyn, moje zwycięstwo, moje niepowtarzalne odczucia) to Śnieżne Kotły, trasa od Szklarskiej do Schroniska „Pod Łabskim Szczytem” dalej stokiem Łabskiego Szczytu. Chodzę po górach dzięki ludziom, którzy rozumieją, że muszę częściej odpoczywać (chociaż parę sekund postać, żeby serce nie oszalało), nie poganiają mnie, nie drwią i cieszą się razem ze mną moim zwycięstwem, moim zachwytem, moimi łzami wzruszenia.
zgłoś komentarz
Może dla tych, którzy chodzą po górach od zawsze to nic, ale ja człowiek, który kiedyś mógł tylko marzyć, że będzie tam na górze, będąc już tam na górze ma ogromne poczucie wolności, ponadczasowości, mistycyzmu - czuje się jak ptak. Tylko zawsze, tak jak teraz, jak kończy się sezon górskich wędrówek, to wraca do mnie pytanie – ile i czy zdążę jeszcze zobaczyć to, co straciłam przez te lata, ile jeszcze razy poczuje to zaparcie „dechu” patrząc na świat z góry (szczytów marzeń – bo tak je w duchu nazywam). Bardzo proszę nie poczuć się urażonym. Pozdrawiam serdecznie.
zgłoś komentarz
Wczorajszy komentarz przepadł w sieci. Trudno. Czy jestem urażony? Nie. Straciłaś dwadzieścia lat. Nie. Do gór się dojrzewa, dorasta. Góry są w nas. Skąd wiesz, że coś straciłaś? Nie można stracić czegoś, czego się nie mamy. Wy chodziliście po moich górach. Teraz zaczynacie chodzić po swoich. Tak. Te góry będą wasze. Jaka moja w tym zasługa? Pokazałem wam, że są. Zdobywaliśmy je często w bardzo trudnych warunkach. To było szaleństwo. Wiem. Życie jest bardziej okrutne i bezlitosne. To zwietrzała, skalna ściana z licznymi przewieszkami. Kto się podda, odpadnie.
zgłoś komentarz
Często piszę o magii gór. Czy jest ta magia? To ta przedziwna i nieodgadniona wieź między nami a nimi. My nie walczymy z górami, my walczymy sami z sobą. Każdy metr, kolejny stok, spłaszczenie, szczyt, to nasze zwycięstwo. Jak piękny jest widok ze szczytu okupiony zmęczeniem i wylanym potem. Dałem radę. Chociaż zmęczeni, to szczęśliwi. Naćpani radością i wiarą, że pokonamy trudności. Dlatego do tego każdy musi dorosnąć. Czy jestem urażony? Nie. Zadowolony, bo przez swoje kłopoty odkryłaś to, co w górach jest najpiękniejsze. Ich magie. Jona, dasz radę i serdecznie pozdrawiam. Jerzy Kucharski
zgłoś komentarz

Dodaj Komentarz

Musisz być zalogowany, aby dodać komentarz.