Kulturalny czwartek - część III
Oczy niewyspane, ciała zmęczone po szampańskiej zabawie, przydałaby się chwila relaksu. Populacja zwolenników godzin spędzonych przed telewizorem podwaja się, dlatego i my znaleźliśmy coś dla Was. Nowy Rok może i nie zachwyca urokami zimy, ale to kolejny powód by zrobić coś dla siebie i zregenerować siły.
Nie da się ukryć, że film to najbardziej pożądana kategoria spośród wszystkich istniejących na rynku form “kultury”. Lekka i przyjemna, a przede wszystkim nie wymagająca od nas nadmiernego zaangażowania. Gdy wybierzemy coś z górnej półki, istnieje nawet szansa, że czegoś nas nauczy. Tego typu doświadczenie można uzyskać zasiadając przed “Mów mi Vincent”, który całkiem niedawno pojawił się na ekranach kin.
Wpisując w
wyszukiwarkę tytuł, pierwszą informacją, która do nas
dociera jest jego gatunek. Komedia. Natomiast po oglądnięciu tej
produkcji mam wątpliwości czy aby na pewno przez całe 103 minuty
jesteśmy w stanie się śmiać. Jednakże w żaden sposób nie
powinno nas to nie zniechęcać, bo historia starego, zgorzkniałego
Vincenta naprawdę doprowadza do łez i nie są to jedynie łzy
radości. Zasiadając przed ekranem poznajemy dwie, pozornie bardzo
różne osoby. Mały chłopiec, któremu na imię Oliver
dopiero przeprowadził się do miasta. Nie ma przyjaciół...
kto by się spodziewał, że jego najlepszym towarzyszem stanie się
właśnie Vincent? Dzięki niemu poznaje czym jest “prawdziwe”
życie i jak postępować by przetrwać. Niekoniecznie dobrze nowa
znajomość małego bohatera wpływa na sytuację jego rodzicielki.
Rozwiedziona, samotna matka będzie musiała walczyć o swojego syna
przed sądem.
Brzmi jak typowy dramat, ale mogę Was
zapewnić, że każda ich przygoda bawi do tego stopnia, że długo
będzie trzymać się za brzuchy. Zatem jeśli akurat nie macie nic
do zrobienia, załatwcie sobie jakąś dobrą przekąskę,
przygotujcie wygodne siedzenie i wykorzystajcie czas, który
pozostał do końca wolnego. “Mów mi Vincent” uprzyjemni
Wam wieczór, a ponadto pokaże, że każdy medal ma dwie
strony.